Czy to w ogóle wypada? Po co to komu i o co w tym w ogóle chodzi.
„Jakże byłbym szczęśliwy, gdybym nie kochał cię wcale” – myślę sobie czasem o piłce nożnej, gdy włączam kolejny mecz lub orientuję się, że właśnie spędziłem godzinę na dyskutowaniu na Twitterze o taktycznych aspektach obejrzanego wczorajszego spotkania. Tyle rzeczy mógłbym zrobić, tyle książek przeczytać, tyle czasu spędzić z żoną, gdybym tylko nie odczuwał potrzeby oglądania bieganiny 22 facetów. Ale oglądam. I nigdy nie mam dosyć.
Jaki ojciec, taki syn
To po ojcu odziedziczyłem zamiłowanie do historii i pisania, ale także do futbolu. Tak jak czytał mi „Ogniem i mieczem”, kiedy inne dzieci słuchały raczej „Dzieci z Bullerbyn”, tak też z nim również obejrzałem pierwszy mecz. O ile fotografia, to pasja, którą wybrałem sobie sam, świadomie, w dorosłym już życiu, o tyle historia czy piłka nożna siedzą we mnie chyba tak głęboko, jak to tylko możliwe.
I tak to się pewnie zaczyna w przypadku większości z nas – kibiców. „Futbolowa gorączka”, by użyć znanego określenia Nicka Hornby’ego, ogarnia nas od najmłodszych lat, gdy chłoniemy wszystko jak gąbki, i od razu dostarcza rozkoszy wspólnotowych przeżyć oraz skłania do tożsamościowych wyborów.
Pierwsze kontakty ze sportem na ekranie to przecież kibicowanie reprezentacji swojego kraju lub miejscowej drużynie w towarzystwie rodziny, a niedługo później kolegów i koleżanek. To późniejsze odtwarzanie meczów, zachowań, zagrań na podwórkowym boisku (dziś częściej za pomocą pada do konsoli). Tożsamości fanowskie nakładają się więc na narodowe i regionalne i wzmacniane są przez radość ze wspólnego doświadczania. A kiedy raz się wsiąknie, to nie ma już wyjścia. Tu nie ma miejsca na racjonalny wybór. Kibicem się po prostu jest.
Ale co w tym ciekawego?
Ludzie, którzy nie interesują się piłką, mają często tendencję do jej trywializacji. „22 spoconych facetów ugania się za skórzanym balonem” – brzmi znany pogardliwy opis futbolu. Cóż, że można w ten sposób scharakteryzować prawie wszystko: dwoje ludzi bawi się drewnianymi figurkami; tłum gapi się na ruchome obrazki; para obściskuje się i kręci po podłodze; spoceni kolesie wyją, biegają po scenie i wydobywają z przedmiotów jazgotliwe dźwięki…
Piłka nożna i sport w ogóle są efektem głęboko zakorzenionej kulturowej potrzeby rywalizacji i testowania granic ludzkich możliwości. To przejaw agoniczności naszej kultury sięgającej korzeniami przynajmniej antycznej Grecji, coś równie naturalnego, jak wspólne śpiewanie, tańczenie czy tworzenie sztuki, zwłaszcza ludowej. Każdy mecz to zmaganie z przeciwnikiem, ale też z własnymi słabościami, nie tylko ciała, ale i umysłu. Ta walka mówi o człowieku znacznie więcej, niż by się mogło z pozoru wydawać.
Każdy odbiera ten agon na swój sposób. Niektórzy czysto emocjonalnie, oddając się czasem zachowaniom, które chciałoby się nazwać prymitywnymi, gdyby nie związana z tym określeniem inteligencka pogarda, jakiej wolę się wystrzegać. Kto chciałby jednak zaangażować się w swoją pasję bardziej rozumowo, ma po temu mnóstwo możliwości, dziś więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
Kibic zainteresowany rozwijaniem wiedzy o swoim hobby ma do dyspozycji rozbudowane analizy całych stylów gry, jak i pojedynczych spotkań, a nawet tylko pewnych ich taktycznych aspektów. Ktoś zainteresowany przeszłością, jak ja, może sięgnąć po książkowe historie taktyki piłkarskiej lub dzieje klubów i ich rywalizacji osadzone w historycznym, kulturowym i społecznym kontekście. Nie brakuje nie tylko szczegółowych dociekań statystycznych, jak i danych do samodzielnego ich przeprowadzania. Gdyby komuś tego było mało, sięgnąć może po publikacje stricte naukowe, i to z różnych dziedzin wiedzy.
Emocje
Wszystko to nie miałoby jednak znaczenia, gdyby nie potężny ładunek emocji związany ze śledzeniem zawodów sportowych. Piłka nożna wydaje się tu szczególna (fan koszykówki czy kolarstwa powie o nich zapewne to samo). Długość pojedynczego meczu, rozmiar boiska i liczba zawodników determinują niewielkie zagęszczenie kluczowych zdarzeń w czasie. W konsekwencji pojedynczy mecz potrafi znudzić największego nawet fana, ale te same czynniki sprawiają, że kiedy coś się już istotnego stanie, wywołuje to wyjątkowo silne przeżycia.
W czasie jednego spotkania możliwy jest zupełny brak goli (podczas gdy w koszykówce zdobywa się dziesiątki i setki punktów), dlatego każda bramka jest wyjątkowa. Zwykle trzeba długo czekać, aż ktoś trafi między słupki, ale pojedynczy strzał trwa tak krótko, że możliwe jest zupełne odwrócenie losów rywalizacji niemalże w ułamkach sekund. Nie jest to sport brutalny ani też oparty jedynie na sile mięśni, ale nie ma tu siatki oddzielającej dwie drużyny i duża kontaktowość wzmaga napięcie.
Wiele prób udaje się rzadko, dlatego gdy już się powiodą, rozpamiętuje się je bardzo długo. Gdy w finale ważnych zawodów wynik zmienia się z 3–0 na 3–3 i ostatecznie wygrywa zespół wcześniej przegrywający, zapamiętuje się to do końca życia.
Ostatecznie więc, w piłce nożnej chodzi po prostu o emocje. O radość z wygranej, smutek po porażce i nieznośne, ale uzależniające napięcie przed rozstrzygnięciem. O przyjemność ze wspólnego przeżywania z ludźmi, których łączy to samo pragnienie. O dreszcz, który przebiega nam po plecach, gdy słyszymy dźwiękową zapowiedź ważnego spotkania. O łzy szczęścia i rozpaczy: swoje własne i tych absurdalnie zamożnych milionerów, którzy przynajmniej czasami zapominają na boisku, że kasa i tak będzie się zgadzać, niezależnie od wyniku.
A Ty, skąd czerpiesz emocje?