Czas darmochy w Internecie dobiegł końca. Za co warto zapłacić? Oto moje propozycje.
Kiedyś, jeśli ktoś chciał w Internecie Twoich pieniędzy, był to z reguły nigeryjski książę albo sprzedawca Viagry. Dziś każdy ma coś do sprzedania, a za darmo daje jedynie kawałeczek do spróbowania. Wciąż można nie płacić za nic, ale traci się przez to coraz więcej.
Evernote – internetowa biblioteczka (11 zł miesięcznie)
Wielokrotnie zdarzało się, że przeczytałem gdzieś coś ciekawego, a później, gdy zawarte tam informacje były mi one potrzebne, nie potrafiłem znaleźć ich źródła lub przypomnieć sobie ich dokładnego brzmienia. Sprawiało to, że traciłem mnóstwo czasu, gdy chciałem np. podeprzeć się jakimiś danymi w internetowej dyskusji.
Od ponad roku zapisuję sobie wszystkie wartościowe materiały w Evernote. Proste rozszerzenie przeglądarki pozwala mi „wyciąć” treść ze strony i zachować na serwerze wraz z ilustracjami. Wszystkie takie teksty taguję i przypisuję do odpowiedniej kategorii, dzięki czemu nie mam problemu ze znalezieniem potrzebnej notatki.
Dodatkowo używam Evernote’a do zapisywania pomysłów na wpisy na bloga, notowania tytułów książek do kupienia czy też gromadzenia cytatów wartych zapamiętania. Zdecydowałem się zapłacić za konto premium, gdyż darmowa wersja oferowała zbyt mało miejsca na pliki – przede wszystkim PDF-y z artykułami naukowymi i różnego rodzaju raportami.
LastPass – jedno hasło, by wszystkimi rządzić (ok. 45 zł rocznie)
Przez lata używałem wszędzie tych samych trzech haseł (w tym jednego z nich zdecydowanie najczęściej), jak każdy nie miałem bowiem głowy do zapamiętywania dziesiątek i setek różnych kombinacji znaków. Wiedziałem jednak, że proszę się w ten sposób o kłopoty i w końcu postanowiłem to zmienić.
LastPass pamięta za mnie wszystkie loginy i hasła, a także generuje je automatycznie za każdym razem, gdy potrzebuję nowego lub zmieniam stare, dzięki czemu są one maksymalnie trudne do złamania. Dzięki temu czuję się i jestem bardziej bezpieczny, a jednocześnie oszczędzam sporo czasu. Czy loguję się na komputerze przez www, czy na komórce w aplikacji, menedżer haseł pozwala mi szybko podać nazwę użytkownika i hasło. Wykup opcji premium był koniecznością, bez tego nie mógłbym używać LastPass na telefonie.
Lightroom – cyfrowa ciemnia (ok. 54 zł miesięcznie)
Przez lata zadowalałem się w obróbce zdjęć darmowym GIMP-em, aż pewnego razu postanowiłem wykorzystać okres próbny Lightrooma… i po godzinie wiedziałem już, że kocham ten program i za nic w świecie z niego nie zrezygnuję. Wywoływanie i edycja zdjęć z surowych plików (RAW) są tu tak proste, a jednocześnie dają tak duże możliwości, że bez tego byłbym już jako fotograf trochę jak bez ręki. Pewnie, mógłbym robić zdjęcia i poprawiać je w GIMP-ie, ale byłoby to prawdziwą udręką.
Żadne inne narzędzie nie ułatwia mi również w takim stopniu wstępnej selekcji wykonanych fotografii. Przez lata nie chciało mi się przebierać materiału z kolejnych sesji czy wyjazdów i przez to na dysku ciągle mam mnóstwo starych zdjęć czekających, aż wreszcie je przejrzę, przebiorę i obrobię. Dzięki Lightroomowi przynajmniej z tymi nowymi jestem w miarę na bieżąco. Sami zresztą zobaczcie – czy efekty szybkiej edycji nie robią różnicy?
Spotify (30 zł na miesiąc na 2 osoby)
Spotify zainstalowałem pierwszego dnia po jego wejściu do Polski. Nie jestem może wielkim melomanem, potrafię przepracować cały dzień bez towarzystwa muzyki, zazwyczaj jednak lubię, gdy towarzyszy mi twórczość cenionego przeze mnie zespołu, kompozytora czy wokalistki.
Choć w zasobach Spotify są pewne braki, które zapełniać muszę własnymi zbiorami i nie zrezygnowałem zupełnie z kupowania płyt, to jednak biblioteka tego serwisu jest tak bogata, że na co dzień nie odczuwam potrzeby korzystania z czegokolwiek innego. Cieszy mnie również ogromna łatwość wyszukiwania nowych ciekawych wykonawców pasujących do mojego gustu – wcześniej dawno już nie miałem na to czasu i często słuchałem w kółko tego samego.
Nie ukrywam, że ważne jest również dla mnie, że dzięki Spotify mogę słuchać muzyki całkowicie uczciwie i legalnie, przy tym znacznie wygodniej niż gdybym chciał te wszystkie albumy spiratować.
Jeśli ciekawi Was, czego słucham, zapraszam na swój profil.
Netflix (43 zł miesięcznie)
Z Netfliksa korzystałem jeszcze zanim stał się w pełni dostępny w Polsce (oszukując go za pomocą dodatku do przeglądarki), a teraz cieszę się, że nie muszę już łamać jego regulaminu, by móc mu zapłacić. Sprawa jest prosta i bardzo podobna do Spotify: piractwo nigdy nie zapewni mi tak wygodnego dostępu do takiej ilości wysokiej jakości rozrywki, którą lubię jak prawie każdy.
Ze wszystkich serwisów streamingujących wideo Netflix wydaje się najwygodniejszy oraz ma zdecydowanie najbogatszą i najciekawszą dla mnie ofertę (w dużej mierze dzięki swoim produkcjom oryginalnym). Mogłoby być trochę lepiej z filmami, szczególnie z polskimi produkcjami (w tym aspekcie lepszy jest Showmax), ale ogólnie rzecz biorąc dobrych jakościowo treści jest i tak znacznie więcej, niż jestem w stanie obejrzeć.
Wyborcza.pl (20 zł na miesiąc)
To zapewne najbardziej kontrowersyjna pozycja w całym zestawieniu. Dla jednych dzieło szatana, dla innych ostoja dobrego dziennikarstwa w Polsce. Dla mnie ani jedno, ani drugie, ale to mimo wszystko najczęściej linkowane przez moich znajomych źródło artykułów wszelkiej maści, a także najlepsze (co nie znaczy, że idealne) z mojego punktu widzenia źródło informacji lokalnych.
Po wprowadzeniu przez Agorę opłat za dostęp do cyfrowej Wyborczej nie chciałem początkowo wykupować abonamentu, ale szybko okazało się, że nawet kilka razy dziennie muszę rezygnować z czytania czegoś ciekawego. Szybko stało się to niezwykle irytujące i uznałem, że w takim razie powinienem jednak wysupłać te 20 zł.
Hosting – by móc blogować (30 zł na miesiąc)
Co tu dużo gadać. Wykupiłem hosting na Zenbox.pl kilka lat temu, gdy zacząłem prowadzić nieistniejący już blog poświęcony piłce nożnej. Potem skorzystałem z tego samego konta, by założyć Sidorski.pl i mam nadzieję, że wkrótce ruch na tyle wzrośnie, że będę musiał płacić za serwer znacznie więcej. ;)
***
No i to już wszystko. Razem wszystko to kosztuje mnie prawie 190 zł miesięcznie, a więc całkiem sporo. W przyszłości skuszę się być może na kolejne serwisy i usługi (np. abonament „Tygodnika Powszechnego” albo konto premium listy zadań ToDoist) i wtedy uzupełnię ten wpis.
A Wy, za co płacicie w Internecie? A może wciąż unikacie wszystkich płatnych usług i treści? Chętnie przeczytam o tym w komentarzach. :)