Nikt nie jest turystą we własnym mieście. A szkoda.
Jakieś pół roku po tym, jak przeprowadziłem się na studia do Poznania, odwiedziła mnie licealna przyjaciółka (kiedyś może napiszę o tym, że przyjaźń damsko-męska jest możliwa). Chciałem naturalnie pokazać jej miasto, ale okazało się to trudniejsze niż początkowo myślałem. Nagle odkryłem, że mam problem nawet z trafieniem na Stary Rynek, choć mój wydział był od niego oddalony o najwyżej kwadrans na piechotę.
No cóż – przyjechałem do Poznania mieszkać i studiować, a nie zwiedzać. Podobnie było w rodzinnym Białymstoku – imponujące wnętrze soboru św. Mikołaja – stojącego przecież w samym środku miasta – zobaczyłem pierwszy raz już po tym, jak wyjechałem na studia. Moja żona do dziś nie widziała koziołków z poznańskiego ratusza, choć sama pracuje przy rynku. Jakoś się nie złożyło…
Z rozmów ze znajomymi wnioskuję, że doświadczenia innych ludzi są często podobne. Muzea i zabytki we własnym mieście i jego okolicach są nam często słabiej znane niż te, które znajdują się w miejscach odwiedzanych przez nas w czasie wakacyjnych wyjazdów. Jeśli jesteś jedną z takich osób, zachęcam Cię do zmiany tego stanu rzeczy.
I o nic się nie martw
Nie wszystkie miasta obfitują w zabytki i muzea, ale chyba w każdym regionie Polski można znaleźć atrakcje turystyczne leżące nie dalej niż 2-3 godziny drogi od dowolnego domu. A może mieszkasz nieopodal dużego miasta, które też ciągle jeszcze czeka, aż poświęcisz mu więcej uwagi?
Pewnie każdy łatwo wymieni kilka takich pobliskich miejsc, których zobaczenie odkładał na święty nigdy. Warto sporządzić sobie ich listę, a następnie uzupełnić ją na podstawie internetowych poszukiwań – w sieci nie brakuje zestawień mało znanych perełek architektonicznych, przyrodniczych itd.
Później pozostaje już tylko postanowić sobie regularne odhaczanie pozycji z tak powstałej listy. Można poświęcić na to np. każdą drugą sobotę miesiąca, albo kilka kolejnych weekendów, jak kto woli. Ja chciałem Wam jednak zaproponować jeszcze jedną opcję (raczej dla mieszkańców dużych miast), przetestowaną niedawno przeze mnie i moją żonę.
Wynajmijcie na weekend pokój w hotelu we własnym mieście. Spakujcie się i w piątek po pracy pojedźcie się tam zameldować. Jedzcie śniadania i obiady na mieście (ewentualnie śniadania w hotelu), w restauracjach, które od dawna chcieliście wypróbować. Wieczorem idźcie na drinka (a w nocy róbcie, co Wam się żywnie podoba ;) ). Jeśli nocleg będzie centrum, chodźcie wszędzie na piechotę.
Gwarantuję Wam, że trudno o bardziej relaksujące dwa dni. Nie musicie nigdzie jechać, więc podróż nie zabierze Wam cennego czasu (w końcu to tylko weekend) i nie zmęczy Was. Odkryjecie swoje miasto na nowo i przestanie Wam się wydawać na moment takie zwyczajne, a jednocześnie nie będziecie mieć typowych turystycznych problemów: jak trafić z miejsca A do miejsca B, w której z dziesiątek knajp warto zjeść, gdzie pójść na mojito itp. Wasz program zwiedzania nie musi być bardzo intensywny, bo przecież nic Wam nie ucieknie, jeśli tym razem nie zdążycie tego zobaczyć.
Oczywiście hotel i dwa dni żywienia się poza domem mogą stanowić łącznie dość spory wydatek, ale jeśli Was na to stać, to naprawdę warto. To może być Wasz najbardziej relaksujący weekend ever.